14-15.09.2005 Polish wave classic

Ten wyjazd był planowany od dawna - w końcu popływać na morzu przy silnym wietrze.
Poprzednie 2 wyjazdy niestety były nieudane. Jeden do Krynicy Morskiej i pływanie na 7.5 oraz do Karwii (znanej też jako Kurwia ;-). Tym razem miało być zupełnie inaczej. W środę rano sprawdzamy jeszcze pogodę, WIEJE! Szybkie pakowanie i TomeQ oraz Romek-Szaman już w podróży - koło 9:00 ruszyliśmy z Ełku. W Krynicy Morskiej rozłożyliśmy się nad zalewem w miejscu gdzie w lato jest szkółka windsurfingowa (albo coś co ją przypomina ;-) ). Na szczęście teraz było już po sezonie więc cała plaża należała do nas. Ja 6.3 oraz tiga bump&jump (90L) a Romek 5.4 i custom wave. Jazda naprawdę przyjemna - non stop w ślizgu. No i klasyka rufka, duck jibe, jakiś skok + na płytkiej wodzie inne wygłupy (czytaj nieudane ewolucje body sail itp.). Dzięki temu, że wtedy gdy pływaliśmy na statek czekało wiele osób w porcie, mieliśmy dość sporą publiczność hehe ;-). Wiatr z południowego zachodu zaczął skręcać na zachodni i podjęliśmy decyzję o zmianie miejsca pływania - MORZE. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że wiatr jeszcze nie jest idealnie wzdłuż brzegu i trochę siadł tak więc tylko kilka halsów na 6.3 i Max2air’ze oraz Romek na tidze bump&jump i żaglu 5.4. Wieczorem jeszcze otrzymaliśmy propozycję od zaprzyjaźnionego rybaka, że za podwiezieni do sklepu po "paliwo", zostawi nam trochę rybek (sandacze + halibut) -oczywiście przystaliśmy na propozycję. On też powiedział nam, że wszyscy rybacy otrzymali na jutro ostrzeżenie przed sztormem, ma wiać 10Bf. Gdy się dowiedział, że jutro chcemy popływać na morzu, patrzył na nas z niedowierzaniem.
W czwartek rano w końcu coś się ruszyło w powietrzu - zaczęło wiać z 4 może 5Bf. Taklujemy 6.3 i Max2air’a i wyskakuję na wodę. Wiatr wzmaga na sile i zaczynam śmigać non stop w ślizgu. W tym czasie tata takluje 5.4 i tig’e bump&jump. Rybacy patrzą trochę na nas z niedowierzaniem i tylko słychać: "O k... ale on zapier.....". To prawda jazda była bez trzymanki. Przybój o długości 70 może 100 metrów, a na przyboju łamiące się fale, niektóre o wysokości 2 metrów (jeżeli ktoś chciałby na sucho potrenować pływanie i co się dzieje jak nie przejdziemy przyboju proponuję wsadzić głowę do pracującej betoniarki - daje to obraz siły żywiołu. Przybój wyjątkowo nieprzyjemny, zdarzało się że na odległości 20 m były trzy łamiące się fale po 1,5 m (w Karwi większe odległości pomiędzy dziadami – w sumie trochę łatwiej). Dalej w morze było ok. Fale po ok.2 metry (to aż nieprawdopodobne), ale stosunkowo płaskie - pod koniec dnia bardziej strome i niektóre też się załamywały. Podczas pływania czasami było widać tylko czubek żagla, a człowieka to w ogóle nie było widać jak tylko odpłynął od brzegu. Przy takich warunkach naprawdę bywa niebezpiecznie. Cały czas pływaliśmy na zmianę - jeden pływa drugi obserwuje pływającego.
Wiatr wzmagał się nadal i zaczęło wiać z 7Bf - biorę od Romka Tigę bump&jump. No i zaczęło się. Wyjście przez przybój to walka - fale ogromne i nieźle trzeba lawirować aby nie trafić na tę, która się łamie. Mielonka w przyboju jest tak męcząca jak 1 godzina pływania. Dodam, że prąd wywołany wiatrem jest na tyle silny, że po nieudanym wyjściu w morze (każdy z nas zaliczył po jednej "mielonce") do brzegu docieraliśmy koło 150 - 200 metrów z wiatrem od miejsca startu.
Dodatkową atrakcją przechodzenia przyboju jest to że bardzo trudno jest go przejść na trapezie - wszystko trzeba trzymać na rękach. No a po przejściu przyboju sama przyjemność. Fale wielkie, niektóre po ... metry - chyba (strach wszystko wyolbrzymia ;-). Gdy się jest w dolinie i patrzy się na nadchodzącą falę - jest to niesamowite wrażenie. Przy dobrym gazie deska sama odrywa się na szczycie fali i czujemy jak nam żołądek podchodzi do gardła (coś jak uczucie kiedy samochodem szybko przejedziemy przez jakąś hopkę tylko to wrażenie jest z 10 razy spotęgowane). Trochę poskakaliśmy. Na tidze jeszcze się odważyłem bo to mała deska dla mnie, ale na 100 litrowym Max2air’ze nie próbowałem skoków - przy takim wietrze, chociaż ważę 100 kg, jest za duży. Kiedy fala przejdzie okazuje się, że jesteśmy z 4 metry w powietrzu - lot w dół trwa naprawdę długo. A teraz powrót do brzegu to prawdziwa przyjemność, ponieważ płynie się z falą. Łapiąc dużą falę dostajemy niesamowitej prędkości, a na żaglu nie ma żadnych sił - coś niesamowitego. Ale nic nie trwa wiecznie. Powrót do brzegu to jak deser po obiedzie. Najfajniej jeżeli złapiemy jakąś falę, która jest duża i jeszcze się łamie - jedziemy przed tą spienioną kipielą do samego brzegu. Najważniejsze żeby w ślizgu dojechać pod sam brzeg. Jeżeli się to nie uda - sprzęt możemy ładnie skasować. W ten sposób w zeszły weekend jak pływaliśmy w Karwii chłopak z Poznania złamał dziób od deski. Nie zauważył fali, która się za nim załamała i dostał się pod nią.
Na koniec pływania Romek jeszcze wyskoczył w Tolkmicku na wodę gdzie zrobiłem mu kilka zdjęć. Ja już nie miałem siły...
Podsumowując: Jazda na morzu to wielka przyjemność ale możliwość skasowania sprzętu jest wprost proporcjonalna do przyjemności - sprawa bezpieczeństwa w razie awarii sprzętu to także ciekawy temat do rozmyślań.
by TomeQ

.:: wykonanie - Mike : współpraca - cała grupa ::.