3 dniówka lipcowa
Normalny lipiec w Polsce to plaża, dziewczynki lśnią w słońcu a wieczorem "white sail" i te sprawy ;-).
Idealny lipiec to spędzony na Nowych Gutach przy dobrym wietrze. Prognozy od tygodnia zapowiadały wiatr. W piątek w składzie Romek-Szaman, Pieniu i Amper stawiliśmy się na wodzie. Koło 15-16 w końcu zaczęło wiać. Ja na 7.0 i nowym nabytku Drops 98L, Szaman na 5.8 i Hifly 85L, Pieniu na 6.2 (jeżeli dobrze pamiętam).
Tego dnia standard rufka, duck jibe, czasem jakiś skok. Ja trochę poćwiczyłem obrót 360 na lewym halsie i rufę z tego samego halsu przy przejściu przez dziób. Jeden raz udało mi się zrobić rufę z prawego halsu z przełożeniem żagla za plecami (priorytet by ogarnąć to w tym sezonie). Oczywiście kilka dobrych katap zaliczyłem.
Na szczęście tego dnia tłoku nie było na wodzie - oprócz nas jeszcze z kilku windsurferów. Zakończyliśmy ok. 19. Następnego dnia miał być max.
Rano na wodzie już sporo osób: Pieniu, Warszafka w osobie Carlito, Bodek, Pieniu, Amper i Skrudż. Tym razem żagielki po 5.0-5.4 dla większych i 4.0-4.5 dla bardziej proporcjonalnych. Oczywiście niektórzy musieli pokazać klasę i wyszli tego dnia na dechach po 110-115L (respekt dla Carlito i Bodka).
Ja na 98L miałem czasami super prędkości (a waże prawie 100kg po dobrym obiedzie). Oczywiście przy takim wietrze nie obyło się bez super katap. Bodek jak zwykle katował duck jibea na obu halsach, Pieniu podobnie. Tego dnia zrobiły się extra fale do skoków - tak z 2m w górę można było polecieć z czego często korzystaliśmy.
Nie obyło się bez strat: jeden gość pojechał do szpitala po tym, jak miał spotkanie swojej głowy z masztem, Carlito przetestował twardość monofilmu w swoim nowym NR 4.7 za pomocą łokcia. Niektórzy goście co przyjechali - chyba dawno nie widzieli takiego wiatru i pływali na żaglach 6.0-6.5. Brawo za odwagę i głupotę.
Jeden ART poszedł w szmaty - bardzo ładnie rozwalony cały bryt. Jest zabawa, jest ryzyko.
Kaski były tego dnia nieodzowną częścią ekwipunku. Po pływaniu Carlito przebrał się w gajer i pojechał na wesele, a Bodek po kilkuset metrach zgubił koło od przyczepki - tak piękny dzień nie mógł się skończyć bez przygód. Na szczęście koło i 2 śruby mocujące znalazły się w rowie, więc wszystko dobrze się skończyło.
Niedziela czyli after party (jak dla mnie po nocy w Kuźni) było trochę cieżko ;-). Niestety rano jeszcze wypadła sprawa która spowodowała, iż na wodę dotarliśmy koło 13. Przed południem na 4.7 była jazda w przeżaglowaniu. Tego dnia powoli siadało. Do składu z zeszłego dnia dołaczyli: Młody, Jacek i Radek.
Z tego dnia pochodzą zdjęcia i filmy. Bodek zaliczył spotkanie ze sprzętem i plasterek na czoło się przydał.
Man of the three days moim zdaniem został Pieniu - wypływał z nas wszystkich chyba najwięcej godzin co przekładało się na wiele udanych ruf i duck jibów.
by TomeQ
|