Dahab po raz trzeci 21-27.09.2005
To chyba pomału staje się tradycją. Kolejny wyjazd jesienny i znów Dahab. Tym razem niestety tylko na tydzień. Byłem wspólnie z Michałem, którego poznałem na pierwszym wyjeździe oraz jego znajomymi. W sumie 8 osób i małe dziecko.
Zamieszkanie w hotelu Hilton. Sprzęt od Harrego Nass' a. Ja miałem zarezerwowaną deskę JP FreestyleWave 102L model 2006, którą używałem na zmianę z 84l.
Już na lotnisku przywitał nas ciepły wiatr, który wiał dosyć mocno, tak więc zapowiadało się nieźle.
Pierwsze dwa dni, na rozgrzewkę - wiało lightowo. Ja pływałem na żaglu 5,8.
Trzeci dzień zacząłem od pływania na 5,4 jednak po jakiejś godzinie zmieniłem na mniejszy 4,7m by po chwili znowu udać się do bazy po jeszcze mniejszy żagiel Combat 4,4m i mniejszą deskę 85L. Po tej zamianie postanowiłem, że to będzie dzień kiedy wyruszę na wave.
Rok wcześniej już tam pływałem jednak nie przy tak silnym wietrze. Kiedy wypływałem z zone2 omijając rafę, widziałem w oddali jak niektóre żagle znikają za ścianami wody. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Fale były długie, łagodne no i wysokie. Kiedy ktoś wpływał w tą dolinę,
widać było jedynie top żagla lub ginął cały. Zjazdy z tych fal sprawiały naprawdę duża frajdę. Dużo energii jednak traciłem na starty z wody. Kiedy byłem w dolinie pomiędzy falami czasem brakowało wiatru, natomiast gdy znajdowałem się na szczycie fali dostawałem taki podmuch, że wyrywało żagiel z rąk.
Muszę tu wspomnieć, że żagiel 4,4m był momentami za duży. Po pewnym czasie już trochę zmęczony wróciłem na speed, żeby tam poćwiczyć skoki na płaskiej wodzie. Po jednym z takich skoków trzasnął maszt. Nie wiem dokładnie jak to się stało, czy nie ustałem tego skoku, zaliczyłem katapę i wtedy pękł,
czy też pękł po wylądowaniu a konsekwencją tego była katapa. Przy upadku zbiłem sobie żebro, które zaczęło boleć dopiero jak skończyłem pływać. Cała akcja odbyła się ok. 20 m od tratwy do odpoczynku, jednak aby do niej się dostać musiałem płynąć pod wiatr, co przy tej sile nie było łatwe.
Osoby odpoczywające na tratwie widziały co się stało, wywiesiły czerwoną flagę i po chwili pojawiła się motorówka , która mnie i sprzęt zabrała do bazy. Tam nikt nie zadawał żadnych pytań. Oczywiście ubezpieczenie miałem wykupione.
Po krótkim odpoczynku wziąłem kolejny pędnik i wróciłem znowu na wodę. Pływanie skończyłem po 17, a wiatr nie przestawał wiać.
Wiało non -stop jeszcze przez dwa następne dni z podobną siłą- żagle 4,4-5,4m. Zaliczyłem też jeszcze jedno pływanie na falach również na żaglu 4,4m jednak za drugim razem skoków już nie uskuteczniałem mając w pamięci ten złamany maszt.
Ostatnie dwa dni to pływanie na żaglach 5,8-5,9. Ostatniego dnia przetestowałem deskę Super X 106L . Bardzo fajna, żywiołowa, szybko odpalająca deseczka. Chyba będzie to moja następna deska.
Co do warunków panujących w zatoce - wiatr nierówny, szkwalisty i bardzo tłoczno. O wiele lepiej pływa się na zone 2 - speedzie, gdzie też pływa dużo osób jednak nie jest tak ciasno, a wiatr jest stabilny i równy. Również sam powrót do bazy nie jest przyjemny kiedy trzeba iść ze sprzętem ok.100m pod wiatr w wodzie po kolana.
Zwykła zamiana żagla zabiera sporo czasu. W bazie obsługa szybka i sprawna z tym że czasem Arabów trzymają się żarty, kiedy to na siłę chcą wcisnąć za duży żagiel tłumacząc w ten sposób: "jesteś silny-dasz radę". Ogólnie warunki na jakie trafiłem - super. Na 7 dni pobytu - 7 dni pływania.
Tylko w 2 pierwsze dni wiatr się skończył o 13-14. W pozostałe dni można było pływać do zamknięcia bazy. Mój pobyt jednak nie obył się bez uszkodzeń na ciele. Już po pierwszych dniach od butów natarłem sobie stopy, a otarcia w słonej wodzie zaczęły się paskudzić.
Pod koniec pobytu zdecydowałem się na pływanie bez butów, a stopy oklejałem taśmą.
W tym samym czasie był w Dahab nasz czołowy polski freestylowiec Kuba Kosmowski, tak wiec można było przypatrzeć się poczynaniom na wodzie naszego mistrza. Byli również jacyś wymiatacze chyba z Estonii, którzy też wyprawiali niezłe fikołki na deskach.
Niestety fotek z udziałem Kuby nie zdążyłem porobić, wolałem pływać niż focić, a kiedy robiłem sobie przerwę Kuby też nie było na wodzie.
Oczywiście nie zapomniałem też odwiedzić swego znajomego AbdAllacha, z którym jak zwykle wypaliliśmy shishę.
by Pieniu
|