Cabo Verde luty 2008
Na kolejny wyjazd windsurfingowy udało mi się wybrać zimą. Tym razem postanowiłem zmienić trochę kierunek i wybrałem się na Cabo Verde - Wyspy Zielonego Przylądka. Nazwa ładna choć wyspa na której byłem - Sal raczej zieleni za dużo nie posiada. Jest to wyspa wulkaniczna, na której jest niewiele roślinności a powierzchnię jej ozdabia kilka niedużych i wygasłych wulkanów.
Wyjazd jak i kilka poprzednich organizowany był przez chłopaków z Fun Surfu, tak więc ekipa sprawdzona. Sprzęt i tym razem postanowiłem zabrać swój, koszt przelotu sprzętu to 200zł w obie strony. Wylot z Warszawy po opóźnieniu nastąpił przed 22 i po 7 godzinach lotu byliśmy na miejscu. Na miejscu czekały już pickupy i busy które zabrały sprzęt i nas do hotelu. Ja zamieszkałem w hotelu Sab Sab z Pawłem, którego już wcześniej poznałem w El Tur, reszta grupy mieszkała w hotelu Bolorizonte - hotel o trochę lepszym standardzie położony jest na środku zatoki, przez co pływanie jest trochę utrudnione ze względu na cumujące łodzie rybackie oraz wiatr tam jest bardziej szkwalisty. Nasz hotel Sab Sab położony był na końcu miasteczka - Santa Maria. Jeszcze rok temu był to jeden z ostatnich budynków, teraz budowy idą pełną parą i powstają kolejne apartamenty i rezydencje. Hotel jest obok Bazy Josha Angulo oraz Planet Windsurfing.
Pierwszy dzień - mimo zmęczenia po nocnym locie wstałem szybko i od razu wyszedłem na balkon żeby sprawdzić czy wieje, niestety nie wiało. A więc spokojne śniadanie a potem poszliśmy na małe rozeznanie. Załatwiliśmy przechowalnie sprzętu w bazie Josha- choć tego wariantu nie polecam, bo raz że drogo - za 11 dni dwie deski i żagle 100Euro i to po rozmowie z samym Joshem, pracownik z jego bazy zaśpiewał mi 160Euro za dwie deski. Potem do końca wyjazdu nie mógł mi darować, że załatwiłem lepszą cenę z samym właścicielem. A druga sprawa jeżdżąc po rożnych spotach i tak trzeba pakować sprzęt, tak więc lepiej trzymać go w hotelu. Około południa zaczęło się rozwiewać, choć przy samej bazie tego wiatru tak się nie odczuwa - hotel i inne budynki zasłaniają wiatr, ciężko jest wypływać i wracać bo kilkadziesiąt metrów jest bez wiatru. Po rozpakowaniu całego sprzętu postanowiłem zejść na wodę z największym zabranym żaglem 5,9m. Po odpłynięciu kilkudziesięciu metrów w stronę cypla zaczęły wchodzić mocniejszy podmuchy i można było komfortowo pływać, momentami porządnie dożaglowanym. Wiatr tu wieje z lewej strony po skosie od brzegu, woda płaska, która przechodzi w swell wypływając za cypel. Po 16 wiatr osłabł, jak na pierwszy dzień dwie godziny pływania wystarczyło, było całkiem przyjemnie.
Kolejny dzień - niestety bezwietrzny. Postanowiliśmy odwiedzić chłopaków w tym drugim hotelu, spacer z naszego hotelu zajął nam 20 min. Jak powiedzieliśmy chłopakom że poprzedniego dnia pływaliśmy to nie mogli uwierzyć że coś wiało. Ten dzień postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie wyspy. W sześć osób wynajęliśmy busa z kierowcą, który zażyczył sobie po 10 Euro od głowy i ruszyliśmy na wycieczkę. Najpierw pojechaliśmy na słynną plażę Ponta Preta. Mimo braku wiatru fale jakie się tam tworzyły zrobiły na nas wrażenie. Następnie pojechaliśmy dalej, odwiedziliśmy kolejne miasteczka Murdiere, Espargos - gdzie znajduje się lotnisko, następnie portowe miasteczko Palmeira. Później pojechaliśmy zobaczyć Buracone- miejsce gdzie w małej skalistej zatoczce ocean wpływa i rozbija się o skały wystrzeliwując w górę na kilkanaście metrów słupy wody, widać tu siłę oceanu. Następnym celem podróży była kopalnia soli - Salinas. Nie skorzystaliśmy z kąpieli w solankach, choć są podobno dobre dla skóry. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze zobaczyć jak wygląda Kite beach.
Kolejny dzień też niestety okazał się bezwietrzny, zszedłem na wodę na 5,9m żeby się przekonać czy dalej wieje coś mocniej, jednak po dwóch halsach stwierdziłem, że nie ma sensu takie bujanie. Dzień spędziliśmy na chodzeniu po miasteczku, co chwila zaczepiani żeby wejść do sklepu. Nagle zaczepił nas murzyn, który zaczął do nas mówić łamaną polszczyzną. Był to Ali, który nauczył się trochę polskiego pływając na statku z Polakami. Oczywiście Ali miał też swoją półkę w sklepie, którą musieliśmy zobaczyć, jednak nie udało mu się nakłonić mnie żebym coś kupił.
Na następny dzień w końcu prognozy pokazywały wiatr. Tak więc z rana postanowiliśmy, że jedziemy na kite beach. Wiatr tam wieje po skosie z lewej strony do brzegu. Jak zajechaliśmy na wodzie było już sporo kajciarzy. Ja optymistycznie otaklowałem 5.2, jednak po dwóch halsach musiałem się przeprosić z większym żaglem 5.9m, co pozwoliło na odpalanie. Jednak żeby odpalić trzeba było się trochę napompować, dominowały raczej żagle powyżej 6m.
Kolejne dwa dni były całkiem niezłe. Wiatr wiał tak, że komfortowo mogłem pływać na 5.9m momentami dobrze dożaglowany, jednak nie zmieniałem żagla na mniejszy gdyż szkoda było czasu. Te dwa dni spędziłem pływając na płaskiej wodzie przy hotelu, było za słabo żeby jeździć i szukać fal, a najgorsze było to, że kajciarze którzy mieszkali w hotelu, wieczorami opowiadali jak to mocno wiało i że takie super fale na Ponta Preta. Jednak te dwa dni wiało cały czas do późnego popołudnia tak więc było można fajnie popływać. Ja katowałem 360-ki, które zaczęły wychodzić z większą powtarzalnością.
Po dwóch dniach z wiatrem przyszły kolejne dwa bez wiatru. Za dużo atrakcji na tej wyspie to nie ma, tak więc odwiedzaliśmy chłopaków w drugim hotelu. Jeden z tych bezwietrznych dni wykorzystaliśmy na naukę surfingu. Po objechaniu kilku spotów w tym także Pona Prety- jednak do nauki to chyba nie jest za dobre miejsce, postanowiliśmy łapać fale na Ponta Sino. Muszę przyznać, że nie jest to takie łatwe jak się wydaje i zanim się coś załapie trzeba nieźle się nawiosłować. Mnie udało się złapać kilka fal, jednak ze wstaniem z deski było gorzej i płynąłem na czworaka, ale zabawa była przednia, choć nie dla wszystkich. Najpierw Gepard rozciął palec stając na coś na dnie, jednak nie było to groźne. Mniej szczęścia miał Paweł - mój współlokator, który także rozciął palca u nogi, jednak u niego była potrzebna pomoc lekarza i założenie kilku szwów. Na Ponta Sino są zatopione niedaleko brzegu dwa statki, tak więc trzeba uważać, jeden z nich widać czasami nad powierzchnią wody. Kolejny dzień Paweł miał z głowy, i nie mógł zejść na deskę, za to mógł siedzieć na brzegu i robić fotki, a wiało całkiem fajnie - oczywiście na 5,9m.
Na następny dzień prognozy pokazywały niezły wiatr. Z rana szybka ocena sytuacji i okazało się że wieje. Był to jedyny dzień kiedy mogliśmy spróbować popływać na falach. Tak więc wybór był prosty tylko Ponta Preta. Jak zajechaliśmy na wodzie były same kajty, ale po chwili pojawiły się i żagle. Najpierw siedziałem i obserwowałem, jak wchodzą sety. Po 5,6 większych falach przychodziły mniejszy kiedy można było przejść przez przybój. Fala na Ponta Preta jest specyficzna po prawej stronie łamie się od prawej do lewej rozbijając się o skały na brzegu, natomiast z lewej strony zatoczki fale łamią się od lewej do prawej. Tego dnia fale osiągały wysokość 2-3m. W czasie mojej obserwacji fala w przyboju połamała gościowi maszt. Pomyślałem żeby tylko mnie to nie spotkało. No w końcu nadszedł czas by ruszyć do boju. Żagiel 5,2 deska 79l wydawały się idealne. Kiedy stanąłem na brzegu i zacząłem obserwować fale, wszystkie wydawały mi się duże. W końcu zdecydowałem się. Jednak brak opływania na falach dały o sobie znać podczas przechodzenia przez przybój. Po przejściu jednej fali na drugiej wpadłem do wody, szybki start i płynąłem dalej, jednak zdenerwowanie i spięty tyłek spowodowały że na następnej też wpadłem do wody. Kiedy stanąłem na desce kątem oka zdążyłem zobaczyć, że nadchodzi kolejna fala, która zaraz będzie się łamać i niestety załamała się na mnie. Mała mielonka ale nic się nie stało. Złapałem sprzęt i chciałem znów startować kiedy na plecy zwaliła mi się kolejna masa wody. Tym razem mielenie było mocniejsze a pod wodą usłyszałem tylko jakiś huk. Po wypłynięciu okazało się, że pękł maszt. I tak oto zakończyłem karierę na Ponta Preta. Siła wody była tak ogromna, że oprócz złamania bazy masztu, na dole w maszcie wygięło przedłużkę a górną część bazy też wykrzywiło. Później jak się przyglądałem gdzie schodzi większość, okazało się że mogłem wychodzić bliżej skał, tam te fale nie łamały się tak bardzo. Jednak tam jakikolwiek błąd kończy się wrzuceniem na skały i oprócz masztu można skasować cały sprzęt, czego też byłem świadkiem. Po nieudanej próbie ujarzmiania fal postanowiliśmy jechać na Ponta Sino. I był to dobry wybór fala przybojowa tylko przy brzegu a dalej już spokojniej z dobrymi falkami do skoków na lewym halsie. Był to najlepszy dzień z całego pobytu. Ostatniego dnia z rana też postanowiliśmy jechać na Ponta Sino. Choć wiało trochę słabiej niż dzień wcześniej to dało się popływać 2 godz na 5,2m i większej desce.
Podsumowując wyjazd całkiem udany choć mogło wiać lepiej i częściej. Każdy może znaleźć coś dla siebie w warunkach jakie oferuje wyspa Sal, od płaskiej wody poprzez chop i oceaniczny swell aż po duże łamiące się fale. Minusem tego miejsca są odległość - 7 godz lotu, wysokie ceny np. 15 min za korzystanie z internetu w hotelu - 2 euro, na mieście 0,75 euro, wynajęcie pickupa i kurs np. na Ponta Prete jakieś 3-4 km - 10 euro w obie strony. Myślę że jeszcze odwiedzę to miejsce. Nie odpuszczę dopóki nie ujadę tych fal na Ponta Precie tylko najpierw trzeba nabrać większego doświadczenia w wavie.
by Pieniu
|